poniedziałek, 1 czerwca 2015

张国荣 (Leslie Cheung) - 当爱已成往事 - Gdy miłość odchodzi w niebyt - tłumaczenie PL


Utwór 《当爱已成往事》("Gdy miłość odchodzi w niebyt") pochodzi z filmu 《霸王別姬》("Żegnaj, moja Konkubino") z 1993 roku. Wykonawcą poniższej wersji utworu i zarazem odtwórcą głównej roli w filmie jest Leslie Cheung (1956 - 2003).






往事不要再提
人生已多风雨
纵然记忆抹不去
爱与恨都还在心里
真的要断了过去
让明天好好继续
你就不要再苦苦追问我的消息

爱情它是个难题
让人目眩神迷
忘了痛或许可以
忘了你却太不容易
你不曾真的离去
你始终在我心里
我对你仍有爱意
我对自己无能为力

因为我仍有梦
依然将你放在我心中
总是容易被往事打动
总是为了你心痛

别留恋岁月中
我无意的柔情万种
不要问我是否再相逢
不要管我是否言不由衷

为何你不懂
只要有爱就有痛
有一天你会知道
人生没有我并不会不同
人生已经太匆匆
我好害怕总是泪眼朦胧
忘了我就没有痛
将往事留在风中


Nie należy wskrzeszać dawnych spraw
Dość w życiu człowieka wiatru i deszczu
Nawet jeśli nie da się zmyć wspomnień
Miłość i nienawiść wciąż tkwią w sercu
Naprawdę musisz złamać przeszłość
Pozwolić dniowi jutrzejszemu pójść naprzód
Nie śledź mojego życia z udręką

Miłość jest trudna
Czaruje i odurza ludzi
Zapominając z bólem być może...
Zapomnieć cię nie jest wcale tak łatwo
Nigdy tak naprawdę nie odszedłeś
Będziesz w moim sercu od początku do końca
Wciąż darzę cię miłością
Jestem wobec siebie bezsilny

Ponieważ wciąż mam marzenie
Wciąż pragnę nosić cię w sercu
Zawsze łatwo porusza mnie przeszłość
Zawsze przez ciebie rozrywa moją duszę ból

Nie będę wspominał przeszłości
Nie oddam się bezwolnie sentymentom
Nie pytaj czy kiedykolwiek się spotkamy
Nie dbaj o to, czy szczerze mówię to o czym myślę

Dlaczego nie rozumiesz 
Że wystarczy pokochać by cierpieć
Pewnego dnia się dowiesz
Że gdy mnie zabraknie, życie z pewnością się nie zmieni
Życie już jest zbyt gorączkowe
Boję się, że będę ślepnąć od łez
Zapominając, nie będziesz cierpiał
Powierz przeszłość wiatrowi



poniedziałek, 23 lutego 2015

Pajace na koturnach i wymalowana burżuazja, czyli o kontrowersjach wokół Visual Kei słów kilka.

Każdy spójny merytorycznie artykuł powinien rozpocząć się od odpowiedzi na pytanie: 
Czym jest Visual Kei?

Tutaj nasz tradycyjny, europejski zmysł kategoryzacji pogrzebany jest już na starcie, ponieważ pojęcie to odnosi się do nurtu muzycznego z uwzględnieniem silnie zarysowanego aspektu wizualnego - co nie tylko wyróżnia Visual Kei spośród gatunków muzycznych i subkultur, lecz wręcz tworzy hermetyczny obraz zjawiska, które można (a wręcz należy) rozpatrywać w kategoriach, których zestawienie w takim nasyceniu nie występuje nigdzie indziej. Oczywiście gatunki takie jak punk i metal są kojarzone z pewnymi obrazami, jednak aby grać tego rodzaju muzykę niekoniecznie należy prezentować się w określony sposób na scenie.
Obraz Visual Kei nie byłby pełen, gdyby odniesiono się do niego tylko pod kątem muzycznym lub tylko pod kątem społecznym (subkulturowym czy też stylu życia jako takiego). Ten drugi rodzaj uproszczenia wywołuje najwięcej emocji i w tym temacie wypowiem się dziś szerzej. Dlaczego? Podział Visual Kei czy też generalnie, japońskiej muzyki rockowej, z uwzględnieniem odłamów pierwszego, został już opracowany. Wiadomo jak wygląda to od strony technicznej i wizualnej, gdy patrzy się przez pryzmat odbiorcy muzyki, domyślnie tworzonej przez Japończyków (rozstrzygnięcie kwestii obcokrajowców określających swoją muzykę jako poddaną temu nurtowi pozostawiam samym japońskim muzykom, jednak subiektywnie, na podstawie obserwacji ich współpracy z zagranicznymi artystami stwierdzam, że nie mają w większości nic przeciwko takiemu nazewnictwu).

Nie ulega wątpliwości, że termin "Visual Kei" rozwinął się na gruncie muzycznym i został zdefiniowany poprzez tradycję artystyczną, w szczególności osób, które zajmowały się tym lub do dziś grają jako (mniej lub bardziej) profesjonalne zespoły. Gdyby więc zjawisko to pozostało wyłączną domeną muzyków, mielibyśmy do czynienia z gatunkiem artystycznym, łączącym w sobie brzmienie z wyglądem a nawet inscenizacją. W skrócie mówiąc: kategoria sztuki, za narzędzie wyrazu mająca przede wszystkim muzykę i towarzyszącą jej wizualną ekspresję. Gatunek muzyczny, owszem - z zaznaczeniem, iż z założenia określony jest wizerunkiem.



Nurt Visual Kei wyszedł jednak poza garderoby muzyków i znalazł się na podatnym gruncie mody ulicznej, w domach nastolatków, na konwentach, sesjach zdjęciowych, gotyckich imprezach i wszelkiego rodzaju wydarzeniach, poświęconych kulturze Japonii lub szeroko zakrojonej kulturze alternatywnej.
Gdy zaczynamy uświadamiać sobie, że nie jest to to obecnie koncepcja wyłącznie na potrzeby przemysłu muzycznego (jakkolwiek z początku nią była), zadajemy sobie pytanie: czy to dobre zjawisko, czy też szaleństwo okresu dojrzewania? Czy jest szczenięcym naśladownictwem czyjejś kreatywności celem określenia własnej tożsamości społecznej - a może środkiem wyrazu, umożliwiającym stworzenie własnej kreacji na podstawie jakiegoś ideału? Czy ów ideał istnieje w dość szerokim zakresie by być poważanym u nieprofesjonalnych, oderwanych od twórczości muzycznej naśladowców, czy jest po prostu sloganem w rodzaju "punk's not dead", przeznaczonym dla tych, którzy mają wizję świata zawężoną do wysłuchiwania kilku akordów i kupna kawałka nabitej ćwiekami skóry?
Punktem wyjścia w tych rozważaniach niech będą tutaj słowa Yoshiki'ego, lidera zespołu X Japan (uznawanego za pionierską formację, określaną mianem reprezentatywnej dla Visual Kei). W taki sposób wypowiedział się na temat tego konceptu:

"...The visual kei is not really a style, it’s more of a freedom in describing yourself. You can be anything. That’s my definition of visual kei."

(wywiad opublikowany 8 października 2010 roku na łamach witryny muzycznej Metalsucks.net. Źródło: KLIK )

Ważnym jest fakt, że odpowiedź padła w kontekście generalnym, choć w odpowiedzi na temat rynku muzycznego ( pytanie brzmiało: "Do you think you would approach the U.S. differently if you were still heavily visual kei?") i tak przedstawiona wniosła obraz Visual Kei jako ekwiwalentu wolności wyboru, przy czym Yoshiki Hayashi nie zawęził go do kategorii profesjonalnej.

Od cosplay'u po samodzielnie projektowane stylizacje - Visual Kei w swoim znaczeniu typowo estetycznym zaczął być praktykowany jako sposób wyrażania siebie przez fanów licznych formacji, mieszczących się w granicach tego konceptu - toteż nadal, pomimo pozornego oderwania się od tradycji muzycznej, był związany z dziedziną-matką i nie przyczyniało się to do podważenia statusu artystów. Wielu entuzjastów zakładało i nadal zakłada własne zespoły, choć nie wydaje się to warunkiem koniecznym do praktykowania wspomnianej "wolności" - wolności w byciu sobą, noszeniu się wedle woli i czerpaniu z tego muzycznego nurtu tak samo, jak czerpie się z każdego innego na gotyckich "festiwalach próżności" (na przykład Castle Party).
Zabawa ubiorem zaczęła spotykać się ze sprzeciwem bardziej krytycznej warstwy miłośników rockowych japońskich brzmień i kojarzona z chęcią wywołania podziwu - a nawet pożądania - przez naśladowanie wyrazistego rysu strojów, powodujących nieraz zatarcie granic określonej płciowości.
Rozumiejąc sprzeciw pod pewnym kątem, wyjaśnię to w następujący sposób: stylizacja nie tylko ubioru, lecz i zachowania (poza sytuacją, w której traktuje się całokształt stylu jako osobiste wystąpienie, manifest, dowód uznania czy element amatorskiej sztuki - przy zachowaniu granic dobrego smaku i wyczucia sytuacji) nie jest już często cosplay'em i grą aktorską w jego ramach, lecz stanowi wypaczone pojęcie indywidualności wyboru. Wówczas zamiast reprezentantów ideału swobody, do której natchnieni powinni być młodzi ludzie w wyrażaniu pomysłów płodnych umysłów, przed oczyma nierozumiejącego społeczeństwa wykwita zgraja małpujących cudze zachowania przebierańców. Dotyczy to jednak nie tylko Visual Kei, lecz inspiracji na każdym polu, zwłaszcza jeśli chodzi o zakrzywienie idei cosplay'u ogólnie pojętego i brak dystansu, zarówno do samego siebie jak i innych.





W ujęciu społecznym Visual Kei jest koncepcją świadomego wyboru wolności - styl ubioru czy zakres słuchanej muzyki stanowi pewien punkt wyjścia i wcielenie idei, lecz nie jej nieprzekraczalne granice.
W moim mniemaniu jest to także wezwanie do kreatywności i odwagi, ponieważ w ramach grupy muzyków i fanów złamano niejedną regułę i otwarto drzwi niejednej dyskusji na poważne tematy (aborcja, schizofrenia, zaburzenia tożsamości płciowej) - nie zawsze przy użyciu słów.


Co było moją inspiracją do napisania tego postu? Krótki, lecz treściwy manifest:




Niektórzy muzycy też lubią się przebierać. ;)




Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Lepkie opium

Przygotuj się na kadzidlany aromat melodii, głuche kuszenie w narkotycznych oparach. 
"Double Twelve" przybyło.




Zaczynając od kołysanki, zanurzamy się w niepokojącej, hermetycznej komnacie umysłu twórców. 
Pierwsze dźwięki reprezentują techniczne zrównoważenie - coś, czego mogło brakować we wcześniejszych wydawnictwach. Zostało to również zaznaczone w oświadczeniu Dady dla fanów na jego Facebook'owym profilu ("Do you remember "Witch on flames". It was mini album. Now I don't have it. Because, It was poor works. My retirement vocal was too bad. and that time I couldn't composing and arrange. And most worst point of is that terrible recording studio didn't has "vocal recording microphone"!" - LINK)
Nie obdarto jednak brzmienia z nieokrzesania, staromodnej, schizofrenicznej groteski, co słychać w takich utworach jak "Unhappy Birthday", "One Caress" czy "Marionette Waltz". Wokalista - na całe szczęście - nie zdecydował się na doszlifowanie głosu pod publikę kosztem utraty "ciemnej", emocjonalnie chwytliwej barwy, nadającej muzyce głębi, choć niewątpliwie postarał się o jego wzmocnienie, pośrednio związane także ze sposobem edycji dźwięku. 
Słychać tutaj twórczą dojrzałość, przemyślaną kompozycję i wiekuistą skargę artysty, świadomego niszowości swojego dzieła a mimo to pozostającego wciąż w swojej celi, którą ja sama wyobrażam sobie jako chłodne, wilgotne miejsce, pełne lśniącego granatowo, czarnego z natury kamienia. Toksyczne środowisko, łono dla smutnych, lecz zabójczych roślin.
Melancholia stanowi na płycie dominujący wzór, umiejętnie wpleciona pomiędzy diaboliczne podszepty. Tutaj należałoby się odnieść do motywu przewodniego: czasu, którego wahanie prześladuje słuchacza na każdym punkcie, do końca nie pozwalając zignorować żadnej, najdrobniejszej zmiany.

Wielopłaszczyznowość rozwiązań na "Double Twelve" umożliwiła pozostawienie nieco miejsca nowym aranżacjom starych utworów.
"Street of Alice 2.0" niepotrzebnie wzbogacono kolejnymi ornamentami brzmieniowymi, przez co ma się wrażenie, że autor spróbował nadpisać w obrębie utworu kolejną historię. Niepotrzebnie. Podstawowa kompozycja broni się sama i wystarczyłoby poprzestać na oczyszczeniu partii dźwiękowych i zrytmizowaniu.
W przypadku "Sad Mask" znacznie bardziej podobał mi się dekadencki, nierównomierny charakter pierwszej wersji, jakkolwiek nowsza lepiej wpisuje się brzmieniowe założenie albumu, mającego być poniekąd kolejnym etapem wtajemniczenia na tych samych, dawnych wzorcach.
"La Fin" - tutaj się podziało... Zamiast schizofrenicznego otępienia zaserwowano fanom kakofonię, jakoby sam utwór nie był wcześniej dość szalony. Znacznie bardziej podobała mi się rosyjska wersja, choć technicznie rzecz biorąc znacznie ustępuje nowemu wydaniu (Wersja rosyjska: KLIK).

Nie wspomniane przeze mnie powyżej utwory opublikowane wcześniej spotkały się z moją całkowitą aprobatą ze względu na dyskretne przeróbki, nie wpływające na mój sposób ich postrzegania, czego modelowym przykładem jest senne "Paraph". Deszcz, spływający po tym utworze nadal czuję w skroni. Dzięki lepszej jakości dźwięku i dodaniu chórku jeszcze mocniej rozbrzmiewać będzie, ilekroć spojrzę w zszarzałe niebo.

Poniżej, niezależnie od statusu świeżości, spis wartych uwagi - szczególnie dla niezapoznanych z formacją - skrawków "Double Twelve":
Z pozytywnym zaskoczeniem spotkał się "Rouge D'noir". Zadymiona kafejka późną porą, umęczone, zakazane tango i implikowana alkoholem tęsknota to coś, co bliskie jest memu animusowi, który tegoż utworu słuchałby najchętniej na przedmieściu Wenecji z fajką w ustach, w rozpiętym smokingu, obserwując spod przymrużonych powiek kobiety w kusych, czerwonych sukienkach, obracające się na starym, obdartym parkiecie.
Specyficzny, dobrze przeze mnie zapamiętany "Freakshow" współgra z kolei z moim wewnętrznym psychopatą w dialogu odrzuconych tak, jak wcześniej i nie uszczknięto mu ani grama z niepoczytalnego uroku.
"Platonic Blood" ostatecznie przekonał mnie o tym, że Velvet Eden pozostaje Velvet Eden, zaś spuścizna wysiłku twórców nie zginie. Wyzwala tę charakterystyczną, kwaśną tęsknotę w okolicach mostka, podobnie jak trucizna ma w zwyczaju cierpko grzęznąć w żyłach, dając ofierze przedsmak wiecznego snu. Gitarowa solówka rzuciła mój słuch na kolana, doszczętnie rujnując z duszy pozory ogłady podczas rozkoszowania się zawartością albumu.


Reasumując, "Double Twelve" jest przekrojem twórczości - tej, która już ujrzała światło dzienne i tej, która tkwiła przez lata działalności Dady oraz Chro w zamyśle. "Double Twelve" nie wstydzi się swojej tożsamości, rzuca słuchacza na pastwę własnej żarłoczności. Stara się być doskonałe, lecz nie pozwala sobie w ostatecznym rozrachunku narzucić komercyjnej miary. Stanowi zaprojektowaną całość, przenosi nas od minuty do minuty, z miejsca na miejsce, nieodmiennie spowitych w kuszenie głosu Gotou. 
Z twórczości Velvet Eden można kpić jako niszowego, gotyckiego wycia, adorować ją jako świadectwo czystej pasji lub być obojętnym, nie dostrzegając przejawów geniuszu we wpadającym być może w ucho, lecz nadal zawodzeniu zza grobu. Ten album stanowi kolejny krok do samodoskonalenia. Jako fanka życzę jednak zespołowi, by raczej lśnił w podziemiach, aniżeli wyblakł na suchoty porażony słońcem, starając się dopasować do aktualnych trendów. Na całe szczęście przejawów choroby nie widać.


Eternal life, eternal confession of a mask. The clock is still ticking.
Long live, Velvet Eden!




sobota, 11 stycznia 2014

Visual Doll

Z powodu otrzymania znacznej ilości pytań o kosmetyki, których używam, postanowiłam opisać zestaw tych, których użyłam do poniżej zaprezentowanej stylizacji.



Twarz:
Kryolan - TV Paint Stick 070
Star Gazer - biały puder
Art Deco - baza pod cienie do powiek


Górne powieki:
Maybelline - kredka Colorama 030
My Secret - cień matt 509
Inglot - cień AMC 85



Dolne powieki:
Inglot - kredka Soft Precision Eyeliner 31
Inglot - cień 432


Usta:
Maybelline - kredka Colorama czarna (zestrugałam część z numerem)
Inglot - szminka 267

Wyżej wymienioną kredką narysowałam także brwi.


Sztuczne rzęsy kupione na eBay'u. Aukcje nie są już aktywne, jednak wzorując się na tej stylizacji bez problemu można znaleźć podobne na Allegro.



Soczewki
MaxVue Vision - Crazy Wild Eyes wzór White Screen (roczne)
All Vue - Crazy wzór Knock Out (miesięczne)








niedziela, 17 listopada 2013

niedziela, 20 października 2013

Murderous Pierrot

Spontaniczna rozwaga jest złotem życia.

1. Nie należy wszystkiego, co nas otacza, skupiać w jednej definicji.
2. Ekstrema świadczą o słabości przekonań.
3. Rozmowa nie jest hańbą, pytanie to nie dyshonor.
4. Pusta duma obdziera nas z tego, kim jesteśmy.
5. Sprzedajność uśmiechów wyzuwa ciało z duszy.
6. Krzykliwość damy zagraża jej cnocie.
7. Cichość dżentelmena przemawia jego siłą.
8. Niechęć jest gorzka, lecz rozwija myśl gustu.
9. Zabijanie czasu zagraża rozwojowi.
10. In vino veritas.
















środa, 16 października 2013


We are surrounded by Death. We listen to the music of the Dead. We get inspired by the pictures of those, who left the world long time ago. Their whispers still are our lullaby. Each time we fall asleep, we get closer to Them.

They watch us. They stay. The demons of humanity.






Jesteśmy otoczeni Śmiercią. Wsłuchujemy się w muzykę Martwych. Inspirują nas obrazy tych, którzy dawno już opuścili ten świat. Ich szepty wciąż są naszą kołysanką. Każdego razu, gdy zasypiamy, zbliżamy się do Nich.

Oni nas obserwują. Oni pozostają. Demony człowieczeństwa.